Ostatniego popołudnia w Alzacji zrobiłam sobie wielki kubek herbaty, wzięłam pod pachę książkę i ostrożnie, żeby nie oblać się wrzątkiem podreptałam do ogrodu.
Miałam zamiar zatargać wielki drewniany fotel w cień rozłożystego kasztanowca, rozsiąść się wygodnie i zanurzyć w pokręconej historii i intrygach dworu angielskiego. Miałam, bo nagle okazało się, że każde zdanie muszę czytać po trzy razy, a moje myśli wędrują w zupełnie innym kierunku.
Myślałam o powrocie do domu, o wszystkim co trzeba będzie ogarnąć, o wydatkach, terminach, spotkaniach i zwykłej, zupełnie przeciętnej codzienności, z którą już za chwilę miałam z łoskotem się zderzyć. Czułam, dosłownie c z u ł a m jak coraz bardziej spinają mi się ramiona, a oddech przyspiesza. Bo chociaż ubiegły miesiąc nie był w żadnym stopniu urlopem, to jednak mieszkaliśmy w tak pięknych miejscach i tak daleko od domu, że czuliśmy się prawie jak na wakacjach.
I nagle dotarło do mnie co robię.
Siedzę w cudownym ogrodzie, gdzieś pośrodku Alzacji, zawinięta w puchaty koc niczym burito, promienie słońca grzeją mi twarz, absolutną ciszę przerywają wyłącznie pacnięcia spadających kasztanów. a ja się martwię i spinam. Na zapas. Spalam się, planuję i snuję (oczywiście negatywne) scenariusze. Na chwilę zamknęłam oczy, rozluźniłam kark i ramiona, i uspokoiłam myśli. Wdech, wydech.
Chyba w naszej naturze leży to, że nie potrafimy w pełni docenić tego co mamy. Wciąż wybiegamy myślami do przodu, planujemy i zamartwiamy się. Pamiętam kilka chwil w życiu, w których dosłownie musiałam się uszczypnąć, żeby poczuć, że coś fajnego dzieje się właśnie TERAZ. Coś na co bardzo czekałam, albo coś co po prostu powinno sprawiać mi niesłychaną przyjemność, gdybym tylko była myślami tu i teraz.
Rzadko kiedy dobrym momentom w naszym życiu towarzyszą fajerwerki i konfetti. Często przechodzą zupełnie bez echa, wtapiają się w dni powszednie i rozmywają niczym zapisana kartka, na którą wylała się kawa. A później, gdy coś zaczyna się sypać to do nich tęsknimy. Do tych zupełnie zwykłych chwil z książką i psem u boku.
Chodź, już dziś to zmienimy. Będziemy częściej zatrzymywać gonitwę myśli i łapać oddech. Będziemy doceniać, to co jest TERAZ. Może pomoże Ci w tym pisanie pamiętnika, może wypełniania cudownie kolorowych tabelek bullet journala, a może, tak jak mi, pomoże Ci zachowywanie właśnie tych najzwyklejsze chwil na zdjęciach (mam ich całą masę w telefonie!).
Wchodzisz w to?
Ja obiecałam sobie w tamto słoneczne popołudnie w ogrodzie, że spróbuję. I codziennie jadę z tym koksem ;)))
P.S.
Zostawiam Cię z analogową końcówką naszego lata. Alzacja i domek w górach, potem Barcelona i gigantyczny kaktus na dachu domu, w którym mieszkaliśmy, a na koniec ponownie Alzacja, ale tym razem z tajemniczym ogrodem właśnie. Tym, który dał mi tyle do myślenia.
#więcejwędrujmniejsięmartw
Oj ja często łapię się na tym, że się zamartwiam i to wcale niepotrzebnie. Zamartwianiem nie rozwiążemy żadnej sprawy, prawda?
Prawda :)
Być może wyjdzie podwójny komentarz, bo to był ciężki tydzień i nie tylko dziecku nałożyłam dwie różne skarpetki, psu o mały włos zamiast jej lekarstw nie dałam moich witamin i jeszcze kłócę się z telefonem… To prawda, taka dziwna natura człowieka, że często nie potrafimy zdać sobie w pełni sprawę z tego co się dzieje tu i teraz , jakby czas teraźniejszy musiałby stać się przeszłym, żeby go docenić… Kiedyś prowadziłam pamiętnik, ale od dłuższego już czasu powierzam zdjęciom próbę zatrzymania czasu. I od czasu do czasu biorę sobie do ręki przypadkowy album i wracam do tamtych momentów. Ja się „wyleczyłam” w zeszłym roku w bardzo nieprzyjemny sposób z innej jeszcze dolegliwości – wiecznego odwlekania rzeczy do zrobienia, ciągłego czekania na odpowiedni moment i za każdym razem dochodziłam do wniosku że ten odpowiedni moment właśnie minął… Wróciłam trochę do tego co mówiła moja prababcia – to co masz zrobić jutro, zrób dziś, ale dlaczego nie zrobiłaś tego wczoraj? Próbuje też nawrócić mojego męża, ale jest odporny, jego skarpetki na podłodze w łazience ciągle tam leżą…
Hahah :)) Znam skarpetki :)) To właśnie jedna z tych rzeczy, na które macham ręką i staram się nie przejmować :)) A Twoja Prababcia to bardzo mądra kobieta <3 Ściskam mocno!!
Tak, to prawda, jakaś dziwna ta natura człowieka, że nie doceniamy chwil, jakby czas teraźniejszych nie istniał dopóki nie stanie się przeszły.. My mieliśmy inny problem, z odwlekaniem, wiecznym… Ja się z tego „wyleczyłam” w dość nieprzyjemny sposób w lecie tamtego roku – naszemu samochodowi odkreciło się koło na rondzie… Na szczęście nic poważnego się nie stało, ale wystarczyło mi pomyśleć że gdyby to się stało 500 metrów dalej, to by miało tragiczne skutki bo wjeżdżalismy na autostradę. I od tego momentu przestałam odwlekać i wróciłam do starej spiewki prababci – to co masz zrobić jutro zrób dziś. A dlaczego nie zrobiłeś tego wczoraj? Próbuje leczyć też małżonka, ale on odporny, te skarpetki na podłodze w łazience które miał włożyć do pralki jakoś tam dalej leżą…
Wspaniale się to wszystko czytało :) Jest właśnie tak, jak piszesz – nie doceniamy tego, co jest tu i teraz, mając nadzieję, że jakoś inaczej to odczujemy, gdy będziemy szczęśliwi. Cieszenie się z każdej chwili to naprawdę spore wyzwanie :)
Spore wyzwanie, masz rację :) Ale myślę, że warto próbować! Mi najbardziej pomaga takie mentalne „stop”, głęboki wdech i uspokojenie myśli :) Staram się codziennie ćwiczyć :))
Piękne, wzruszające!
To dla mnie największy komplement <3 Dziękuję! :))
Świetne. Po prostu. ?
❤❤❤❤