Znajdź w sobie teriera

Tropienie wszelkich okazji zawsze wzbudzało we mnie dreszczyk emocji. Pasjami uwielbiam robić zakupy na przecenach – kombinować gdzie-co-jak najtaniej, wyszukiwać, sprawdzać, porównywać. Zakupów nie muszę robić dla siebie. W trakcie tropienia okazji uruchamia mi się multitasking, mój mózg działa na podwyższonych obrotach, idealnie odtwarzam w pamięci rozmowy z bliższymi i dalszymi znajomymi i rodziną wyłuskując z nich skwapliwie suche informacje, o tym kto czego właśnie potrzebuje, bądź szuka. Wytropię, znajdę i kupię najtaniej jak się da. I dzięki Bogu z 30 dniową opcją zwrotu…

Nie dziwne więc, że trafiłyśmy z Luśką na siebie. Pudelkowe loczki loczkami, ale w głębi psiej duszy tkwi w niej prawdziwe zacięcie tropiciela. Roboczo nazywana terierudlem najlepiej reaguje na komendę ‘szukaj’ – uszy postawione, oczy skupione, nos przy ziemi. Tropimy!

Tak więc pchli targ to dla nas środowisko naturalne. Michał na szczęście podziela nasze hobby, choć nie w tym stopniu zaawansowania (wymięka podczas wyprzedaży…). W Warszawie nie mamy większego pola do popisu (Koło..? No w miarę, ale ceny nie zachwycają. Moczydło..? taa.., no może czasami…). Za to w Berlinie – raj!

Drugiego dnia byliśmy przygotowani na odwiedzenie trzech Flohmarktów. Każdy był wcześniej sprawdzony w sieci – wiedzieliśmy, że zawsze znajdziemy zacienione miejsce, żeby móc odpocząć z Luśką, ew. posiedzieć z nią, gdy jedno z nas będzie buszować po straganach. Przy dwóch pierwszych okazało się to w ogóle nie potrzebne – Lu była w swoim w żywiole, poznawała kumpli, którzy również wpadli na zakupy, albo siedzieli ze swoimi ludźmi przy rozstawionych stoiskach.

Zaczęliśmy od

Moritzplatz.

W sieci opisany jako śmieciowo – skarbowy, z przewagą śmieci, ale za to ‘no yuppies here’. I rzeczywiście mydło i powidło – ciuchy, książki, meble, płyty, buty, części do rowerów, książki, lampy i tysiące innych rzeczy. Sprzedawane raczej przez mieszkańców, niż profesjonalistów. I to jest genialne! Luźna atmosfera, zero spinki, z każdym można się potargować (po angielsku też da radę!) ludzie są mili, mają osobiste, a nie hurtowe podejście do sprzedawanych rzeczy. Idealne miejsce dla mnie! Oprócz tropienia okazji niezmiernie chętnie sama rozstawiłabym się z mini stoiskiem, zamiast próbować coś opchnąć na Allegro. Zawsze lepiej coś zobaczyć na żywo, dotknąć, zmierzyć, porozmawiać. Teren targu jest zacieniony, niezbyt duży, jest knajpka i dużo miejsc do tzw. pozwisania. Bardzo nam się podobało. I jeden łup zaliczony (o tym na końcu postu). Dajemy mu pięć gwiazdek!

Moritzplaz fleamarket

Moritzplaz fleamarket

Moritzplaz fleamarket

Moritzplaz fleamarket

Moritzplaz fleamarket

Moritzplaz fleamarket

„To majeranek, szeryfie.”

Moritzplaz fleamarket

Moritzplatz fleamarket

Moritzplaz fleamarket

Moritzplaz fleamarket

Moritzplaz fleamarket

Moritzplaz fleamarket

Kawka, herbatka, piwko, soczek.

Moritzplaz fleamarket

Moritzplaz fleamarket

Moritzplaz fleamarket

Moritzplaz fleamarket

Moritzplaz fleamarket

 

Kolejny to

Arkonaplatz.

Ponoć raj dla fanów lat 60’ i 70’. Również nieduży, ale już bardziej zatłoczony. Z przewagą mebli i gadżetów do wystroju domu. Więcej profesjonalistów, no więc i ceny wyższe. Podobny do naszego Koła. Oczywiście można coś upolować (i znowu nam się udało), ale ciężej o prawdziwe okazje. Okulary rodem z ery hipisowskiej chodzą za więcej niż 30 Euro. Michał jako największy fan akcesoriów do kawy na świecie polował na porcelanowy filtr do kawy firmy Mellita. W Polsce raczej niedostępne. Na Arkonplatz jak najbardziej – używane od 15 Euro wzwyż, a nowy (ponoć z lat 50-tych) za ponad 50 dych. Too much. Do tego jedna ze sprzedających przyczepiła się do Luśki próbując wcisnąć jej cały serwis do kawy. Że co…? No właśnie. (na pewno pieseczku chętnie się napijesz i zjesz z tych unikalnych talerzyków….) Tak więc, mimo spotkania nad wyraz przystojnego psiego kawalera postanowiłyśmy z Luśką pozwolić Michałowi na tropienie, a my relaksowałyśmy się na ławce tuż obok. W pobliżu są też stoły do ping-ponga, dla chętnych. Ogólna ocena to 4 na 5 gwiazdek (za drogo).

Arkonaplatz

Arkonaplatz

Arkonaplatz

Arkonaplatz

Arkonaplatz

Arkonaplatz

Arkonaplatz

Arkonaplatz

Arkonaplatz

Oldschool audiobook

Arkonaplatz

Arkonaplatz

Arkonaplatz

Arkonaplatz

Arkonaplatz

Nie, to nie do zdjęcia – normalnie tak leżę.

 

No i dalej, już piechotą ruszyliśmy do

Am Mauerpark.

To już nie tylko pchli targ, a miejsce kultowe i sposób na spędzenie niedzieli. Stosunkowo nowy zyskał bardzo szybko ogromną popularność dzięki wachlarzowi towarzyszących mu atrakcji (ma nawet swoją stronę internetową www.mauerparkmarkt.de). W parku tuż obok możesz zrobić sobie piknik, posłuchać muzyki na żywo, dać przepowiedzieć sobie przyszłość, popatrzeć na żonglerów i roboty, zjeść coś i napić się. Mauerpark przyciąga rzesze turystów i Berlińczyków. Samo targowisko jest bardzo rozległe, straganów jest cała masa, zarówno z rzeczami zupełnie nowymi, jak i prywatnymi skarbami. Trzeba mieć duuuużo czasu i cierpliwości, żeby go przejść i coś upolować. Baterie nam powoli padały, więc nasza wizyta trwała tu dość krótko (ale jednak jeden łup zaliczony). Daję mu jakieś 3,5 gwiazdki, bo jak dla nas trochę za duży chaos, chociaż klimat jest.

Am Mauerpark fleamarket

Am Mauerpark fleamarket

Am Mauerpark fleamarket

Just fixin’ my robot…

Am Mauerpark fleamarket

Na pchlim targu kupisz wszystko :)

Am Mauerpark fleamarket

Am Mauerpark fleamarket

Am Mauerpark fleamarket

Am Mauerpark fleamarket

Am Mauerpark fleamarket

Am Mauerpark fleamarket

Am Mauerpark fleamarket

Am Mauerpark fleamarket

Am Mauerpark fleamarket

Am Mauerpark fleamarket

Am Mauerpark fleamarket

Am Mauerpark fleamarket

Am Mauerpark fleamarket

Am Mauerpark fleamarket

Am Mauerpark fleamarket

Am Mauerpark fleamarket

Am Mauerpark fleamarket

Am Mauerpark fleamarket

Am Mauerpark fleamarket

Am Mauerpark fleamarket

Am Mauerpark fleamarket

Am Mauerpark fleamarket

Am Mauerpark fleamarket

Am Mauerpark fleamarket

Am Mauerpark fleamarket

Am Mauerpark fleamarket

Wybieg dla piesków – niestety bardzo zapuszczony. Chyba nie ma potrzeby go używać.

 

A na koniec przejdźmy do łupów! 

 

Fleamarket

15 map Francji, dwupłytowy album Waylon Jennings (możecie kojarzyć te klimaty z „Crazy Heart”) i stare okulary.

A już wkrótce same konkrety w następnym poście: podsumowanie weekendu w Berlinie z każdego punktu widzenia!

ityle2_s

5 Comments

  1. Zdjęcie „MOJE stoisko!” mnie rozwaliło :D widzę, że nawet Luśka na targu znalazła coś dla siebie, tzn. towarzystwo innych psiaków.
    Ja nie bywam na takich targach, ale widzę po Waszych zdjęciach, że chyba powinnam – to chyba kopalnia gadżetów do zdjęć kulinarnych :)

    • Asiu, bardzo mi miło, że do nas zajrzałaś! Tym bardziej, że od czasu kiedy mniej więcej zaczęłam ogarniać blogosferę (jakieś trzy miesiące temu… :-) )zaczytuję się w Waszych wpisach, szczególnie o Japonii! Może kiedyś i tam uda nam się wybrać z Luśką ;)

      • A dziękuję za miłe przyjęcie na Waszej stronce i za to, że zaglądacie na Halika :)
        Japonię polecam każdemu, bo podróż tam bardzo zmienia perspektywę, z jaką człowiek patrzy na świat, na resztę świata…
        Czy by tam dobrze przyjęli Luśkę? Mają świra na punkcie kotów, ale z pieskami ludzi na ulicach też widzieliśmy – zazwyczaj są to maleństwa, ale oni mają wszystko małe. Jeszcze nie napisałam o Shibuya, a tam na pewno by się Wam spodobało, bo tam stoi słynny posąg wiernego pieska Hachiko :)
        Tylko jak Luśka by zniosła tak długi lot samolotem?! :D

        Pozdrawiam, Asia

        • Michał

          Cześć Asiu! Przeczytałem wszystkie Usagi, Lone Wolf and Cub (plus filmy – ale ciężkie dośwaidczenie to było), obejrzeliśmy kilka filmów Miyazakiego – Japonia to musi być niesamowite miejsce! Jednak na samą myśl, że Luśka miałaby w luku spędzić lot serce mi się kraje, ale może udałoby się ją zabrać do kabiny! :)

          Jest film o Hachiko z 2009 roku – myślę, że bez tony chusteczek lepiej nie podchodzić :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *