Będzie lajtowo i kolorowo. Rzeka po lewej, po prawej kolorowe murale, a na koniec relaks na (w?) unikatowym Holzmarkcie. Ruszamy!
Do Berlina dotarliśmy ok. 16. Gorąco, uff… No ale przecież nie będziemy czekać do wieczora, żeby ruszyć w miasto! Berlin jest niesamowity. Jesteśmy tu już czwarty raz, a wciąż wydaję mi się jakbyśmy ledwo liznęli to wielkie miasto. O wtopieniu się multikulturalną i multiluzacką atmosferę nie mówiąc. Obowiązkowe punkty zwiedzania mamy już z głowy. Planujemy się po porostu poszwendać, a w niedzielę odbyć tour po kilku pchlich targach. No dobra, ale jest upał. Więc, gdzie najlepiej się wybrać? Nad rzekę!
Spacer zaczynamy od ceglanego mostu Oberbaum. Śpimy w dzielnicy Kreuzberg (szczegóły noclegu psiolubnego już niedługo w podsumowaniu!), ale tak naprawdę nie ma to większego znaczenia, bo berlińska sieć U- i S-Bahnów dowiezie Cię niczym niezawodny Zawisza Czarny szybko i sprawnie w każdy punkt miasta. I do tego plan sieci komunikacyjnej jest tak przejrzysty, że raczej nie sposób się zgubić. Ale o czym to ja..? A Oberbaum. Oberbaum Brücke łączy Kreuzberg i Friedriechshain. W latach istnienia muru berlińskiego było tu przejście graniczne pomiędzy Wschodnim a Zachodnim Berlinem. Teraz to po prosty fajny ceglany most, idealna sceneria dla fotografii ślubnej i modowej (parę blogerek widzieliśmy jak nic!), występów wszelkich muzyków i Open Air Gallery organizowanej wczesnym latem przez władze dzielnicy Kreuzberg.
Z mostu schodzimy na lewo i już lądujemy nad Szprewo (Szprewą oczywiście, no ale jak tu pominąć taki oczywisty rym..? ;)). Terenu zielonego jest kawałek, knajpek sporo. Można odpocząć najpierw tuż przy rzece gapiąc się na statki i barki, albo podziwiać mniej oficjalne murale po tzw. lewej stronie muru. A potem przejść na jego prawą, czyli oficjalną już East Side Gallery, czyli 106 obrazów na 1316 m powierzchni muru. Prawdopodobnie największa na świecie galeria obrazów w terenie. Symbol wolności stworzony przez artystów z całego świata tuż po upadku muru. Wolność twórczości artystycznej panuje nadal, bo na pierwotnych obrazach ‘lokalni artyści’ nanoszą co rusz coś nowego. W sumie szkoda, bo nie wiadomo, co z oryginałów zostanie za kolejnych kilkadziesiąt lat. No ale jak wolność to wolność. I tego Berlińczycy nigdy już się nie wyrzekną. Więc jest kolorowo, magicznie i trochę psychodelicznie. Zobaczcie sami.
Za murem zawsze można się walnąć na trawkę i odpocząć. Można nawet z piwkiem. Tu raczej nikt nikomu mandatu nie wlepi. Nawet za krótką drzemkę.
Na zakończenie spaceru hit dnia, czyli Holzmarkt. To w sumie cała ulica, ale hmm… no właśnie, czy tylko? Holzmarkt to projekt zagospodarowania terenów nad Szprewą, które kiedyś naznaczone były podziałami na tę lepszą i gorszą stronę Berlina. Projekt zagospodarowania brzmi dość sztywno i oficjalnie, ale nie dajcie się zwieść pozorom! Miejsce jest niesamowite, genialnie pomyślane, mega otwarte i przyjazne i aż mnie w środku ścisnęło, że nic takiego nie mamy nad Wisłą! (Chociaż w sumie kto wie? Może kiedyś sami zakasamy rękawy i zabierzemy się za realizację podobnego projektu..;)) No ale do rzeczy. Projekt zakłada, że nic nie powinno blokować dostępu do brzegów Szprewy. Sama rzeka i jej brzeg są dobrem ogólnym o olbrzymim potencjale kulturalno-towarzyskim i nie powinny być blokowane przez żaden płot ani mur. Teren Holzmarktu to przestrzeń kreatywna, w której masz po prostu fajnie się czuć! Klub, teatr, restauracja, hotel, Kidsklub i mini osiedle – wszystko starannie zaplanowane już zrealizowane, bądź właśnie tworzone. No i Mörchenpark, w którym byliśmy – centrum i dusza Holzmarktu. Zjesz coś (choćby wegańskiego buregra), napijesz się piwka (bądź świetnej pomarańczowej lemoniady), obetniesz włosy jeśli właśnie masz na to ochotę (jest fryzjer!), obejrzysz mecz, czy film na telebimie, pobawisz się z maluchami w wielkiej piaskownicy, albo po prostu zalegniesz na jednej z drewnianych ławek, leżaków, czy konarów i odpoczniesz. No i oczywiście psy są mile widziane. Dla nas hit! I świetne zakończenie upalnego popołudnia w Berlinie.
Mapka spaceru:
W biurowcu na przeciwko mojego wydziału, też się pojawiają takie „pikselowe” obrazki w oknach! Pacman, też! :)
Piękne czasy! Dzikie komputery z procesorami 286 i miękkie dyskietki!