Wichry namiętności, Wichrowe wzgórza, Przeminęło z wichrem.
Czy z wiatrem. Whatever. Ważne, żeby wiało. Wszystkie najpiękniejsze romantyczne historie zawsze łączą się z rozwianymi włosami (Brada Pitta, na przykład), szelestem traw, czy hukiem fal morskich roztrzaskujących się o skalisty brzeg.
Wiatr jest zajebisty. Po prostu. Rozrusza nawet najnudniejsze pole uprawne buraków i doda (melo)dramatyzmu zwykłemu wyjściu po bułki. Bo czyż jest coś bardziej romantycznego, niż rozstanie kochanków przed Lidlem, gdy wieje tak, że aż łzy wyciska, a on musi zostać z psem na zewnątrz, podczas gdy ona puszcza jego rękę i znika za przeszklonymi drzwiami? Nie ma. Na stówę. No chyba, że dodasz do tego OST i w tle poleci My heart will go on Celiny. Tego już NIC nie przebije.
Teraz pozostaje tylko uwiecznić takie chwile na focie i BACH! internety Twoje. No więc na jesieni postanowiliśmy zdobyć świat zwichrowanymi ujęciami Bretanii. A co! Tam Luśki jeszcze nie było. Na pierwszy wicher poszedł najbardziej na północny zachód wysunięty rejon Francji – Finistère. Nigdzie nie może wiać bardziej niż na końcu ziemi (z łaciny i od Kasi zaczerpnęłam to piękne tłumaczenie).
Plan był jasny i przejrzysty – malownicza skała, burzące się w dole morskie bałwany, romantyczna Luśka. I wicher. Zdjęcie idelane.
Nic nie można było pozostawić przypadkowi, więc Luśka na tydzień przed wyjazdem została modnie przycięta. Bo musisz wiedzieć że Lu, jak każdy, miewa Bad Hair Days. Czasem loki układają jej się idealnie i delikatnie falują muskane przez warszawską/górską/nadmorską bryzę.
A czasem wygląda tak:
BTW – nigdy więcej cięcia na teriera, broda u waćpanny nigdy nie będzie wyglądać tak jak powinna. Psie Sucharku ujęły to najlepiej:
Stary bosman nie mógł przecież zwichrować idelanego bretońskiego ujęcia! Potencjalne malowinicze krajobarazy mieliśmy zaznaczone na mapie, pozowanie wyćwiczone i aparty naładowane. Pozostało tylko czekac na odpowednie nawietrzenie i w drogę!
Podejście pierwsze – Pointe de Pen-Hir
Pełni werwy, jak to zawsze na początku bywa, postanowiliśmy pokonać drogę z miasteczka Camaret sur Mer na czubeczek Pointe de Pen-Hir piechotą. Malowniczy szlak pieszy wybrzeżem, przygrzewa słoneczko i leciutko wieje. Bardzo obiecująco!
Na obietnicach jednak się skończyło, bo gdy dotarliśmy do celu zamiast huku wichury słychać było tykanie zegarka. Tego ukrytego pod swetrem na nadgarstku Michała. Cisza jak makiem zasiał.
Dobra, nie ma co czekać, zwijamy manatki i w drogę! W końcu wichura umiera ostatnia! Po prostu wywiało ją gdzieś indziej.
Podejście drugie Pointe Saint-Mathieu
Kolejny dzień, kolejna szansa! Obudziły nas ciężkie ołowiane chmury, duje jak w kieleckiem, raj, Panie, raj! Szybko zęby, kawka, siku, tusz na oko i w drogę!
Ruiny opactwa, latarnia morska – sto punktów do malowniczości! Pędzimy!
I co? I jajco.
Chmury z upływem dnia zniknęły, wiatr zawinął się i zwiał i nastała żarówa jak na Lazurowym.
Podejście trzecie – Pointe du Raz
W końcu!!
Piona!
Dmie, wieje, huczy w uszach! Alleluja! Najbardziej na zachód wysunięty punkt stałego lądu Francji rulez. Pointe du Raz wynagradza każdą minutę spędzoną na bezwietrznych poszukiwaniach.
Teraz pozostaje tylko znaleźć odpowiednie ujęci i strzelać fotę. Ale wieje coraz bardziej (Polakowi nigdy nie dogodzisz…), więc jak tu sześcio kilowego Luśka zostawić tak samego na skałkach? No a jak ją zwieje?
Dobra, musi być duet na zdjęciu, ni ma rady.
Jest dobrze, ale czegoś brakuje. Płaszcza nie ma, żeby poły łopotały , uszy nikomu nie falują. Co robić, co robić? Zaraz zamarznę, ciemno się zrobi, głowę mi urwie, włosy mi zawiewa przed obiektyw, nie łapię ostrości i… WŁAŚNIE! WŁOSY! Tego brakowało. Muszą powiewać.
I oto jest!
Tadam!
McCulscy production proudly presents:
Przeminęło z Wichrem, czyli nasze ulubione zdjęcie z Bretanii.
Internetów raczej nie wygra, ale za to zdecydowanie należy do jednego z moich najulubieńszych zdjęć z Lu. Wywołane jest i wisi w ramce nad biurkiem. Mission completed.
Eee tam! Wasze zdjęcia zawsze wygrywają internety! Uroczy post. Trudno się nie uśmiechnąć podczas czytania. :)
Dzięki! :))) Buziaki!
Super post, nie mogę się doczekać dalszych opowieści z Bretanii!
Nieźle mnie zaskoczyliście tym, że można skarżyć się na niedobór wiatru w Bretanii- obstawiałabym raczej odwrotnie. Zdjęcia są przepiękne, szczególnie dwa ostatnie. Być może pocieszę Was tym, że kiedy wieje – czyli jednak przez większość czasu ;) – i chce się pokazać to na zdjęciach, jest to dość frustrujące: zdjęcia i tak nie oddają tego, co się widzi, wielkości fal itp.
Ostatnio robiłam zdjęcia przy takim wietrze, że miałam wrażenie, że zaraz się przewrócę i że zwieje mi aparat, a na zdjęciach w ogóle nie robi to wrażenia.. -ech, jak żyć ?! Może dlatego ja też ciągle nie wygrałam jeszcze internetów moimi zdjęciami z Bretanii? :D
Pozdrawiam serdecznie,
Kasia
Kasiu! Rany, taki piękny komentarz, a jakoś mi umknął!
Twoje zdjęcia to już dawno internety powinny wygrać, bo są bezsprzecznie najlepsze z tego krańca świata :))
A deficyt wiatru był rzeczywiście! Ale za to podczas wycieczki na wyspę wicher zdecydowanie nadrobił braki :)))
Kasia Twoje zdjęcia Bretanii są tak cudne, żem zamarzyla ja odwiedzić!
To zupełnie jak my ;)
Uwielbiam czytać wszystko co wybijasz na klawiaturze i te wasze zdjęcie <3
<3 <3
niezłe widoki, ale widać ze dość.. wiało:)
Najlepiej ;)
Świetnie oddany klimat, a wiem, co mówię, bo jestem stałą mieszkanką Bretanii, gdzie wywiewa, przewiewa, zwiewa regularnie mnie i mojego psiura (rasy cairn terrier) szczególnie tej zimy :) Wichrowe pozdrowienia z Vannes !
Najlepiej! :)) Dzięki i pozdrawiamy również!
P.s. Carin terier! Cuuudowny!!
Z francuskich wichrowych wzgórz nigdy nie zapomnę Mont Ventoux, nieźle nas tam wywiało:).
Ooo coś dla nas w takim razie ;)
She’s like a wind…
:D
Kto ma frytki?
My mieliśmy… ;)
ej no! Ja mam schabowego tylko
Z majo też się nada ;)
bez frytek lipa… :D
Wiola Szwast ale mam mr snaki, a do schabowego sos pieczarkowy <3 nie dołujcie
mr snaki jaki smak?
ziemniak-ser!
w kształcie frytek :D
gitarka! jeszcze Wam zrobię zajebiste frytki :)
czekam na ten dzień <3
Superaśny tekst i pikne fotki:). Czego chcieć więcej do pomidoròwki z makaronem:))). Aże zachłannam wielce, to zeżrę dokładkę i przeczytam jeszcze raz:).
O kurka pomidorówka! Ślina mi pociekła na telefon.. Gotuję na jutro!!! :) Buziaki!! :)
Nareszcie ;) świetnie opowiedziane i pięknie zilustrowane! A ostatnie zdjęcie jeszcze wygra internety ;)
Ula, dzięki! :-* Czekałam na Twòj komentarz :)))
rany jak sie uśmiałam!
superblog i fajnie opowiadacie
szerokosci !!
To najlepszy komplement dla nas! Dzięki! :))
Wasze posty są prze-zabawne. :D Widać, że was tam mocno wytargało, skoro aż uszy Luśki falowały. :O :D
psie sucharki rządzą. :D
Dzięki!! :D Falowały, a jakże! A sucharki ZAWSZE poprawią mi humor :)))
idę po frytki… :) Śliczne zdjęcia!
Dzięki! :-* i smacznego! :)
Lubię bardzo !! ;)
:D
Idealne do frytek <3
<3
Haha nie ma to jak perypetie fanatyków. Mój A. by mnie chyba zabił, gdybym tak goniła za wiatrem, źle zniósł nawet poszukiwania idealnej miejscówki do zdjęć pod słońce :P
A’propos miodu na oczy, to słyszałam jeszcze lepszą wersję: „to miód w moich uszach” :D
:D :D
Wcześniej odkryłam wasz piękny profil na instagramie, a dzisiaj dokopałam się do bloga… i jestem absolutnie zachwycona! Ach tekst jest napisany tak idealnie, humorystycznie i ciekawie, że można sobie wyobrazić, że właśnie jesteś na tych wichrowych wzgórzach malowniczej Francji. Miód na moje oczy? Chyba tak tylko, że chyba to powiedzonko miało się do muzyki.
Ostatnie zdjęcia faktycznie bardzo udane, dla mnie tylko za mało tam psa… (fanaberie psiary part. 1). Pozdrawiam serdecznie i czekam na kolejne wpisy! :)
:))) Dzięki! Cieszę się, że jesteś! :) A Luśki wyjątkowo tak mało, bo strasznie się wierciła ;) Ściskam! A ‚miód na moje oczy’ bardzo mi się podoba! :)
McCulscy :D aha, czy Luśka ma już nowy blogowy adres na szelkach? czy ona się cały czas urlopuje na etacie?
No nie ma jeszcze właśnie! :)) Cały czas zapominam zamówić! Może na Zajączka dostanie :)))
Piękne zdjęcia!
Dzięki!! :)