Po co nam to było? 8 urlopowych krzywych akcji

Żeby nie było, że zawsze jest tak super…

„Dołącz parę zdjęć.”

Jakiś czas temu spędzając wakacje w Czarnogórze wpadliśmy na genialny pomysł przesłania bliskim kilku aktualnych fotek. Krajobrazy wokół nas były rzeczywiście piękne, zdjęć narobiliśmy mnóstwo, no więc w sumie czemu nie? Zamiast standardowego maila dołączymy kilka zdjęć. Rozsiedliśmy się w Kotorze w jednej z kawiarenek internetowych, załadowaliśmy kartę SD z aparatu do kompa, skrobnęliśmy kilka maili, dołączyliśmy fotki i gotowe. Zadowoleni z siebie załadowaliśmy się do auta i w drogę do Dubrownika!

Pod wieczór wyjmuję aparat a tam czerwona lampka mówi, że mogę zrobić 6 zdjęć jeszcze.

WTF?

Chwila ciszy.

Wszystkie. Zdjęcia. Z. Czarnogóry. Zostały. W. Kotorze.

Wróciliśmy się nawet, ale po karcie ni widu, ni słychu.

No i po co nam to było..?

Fotka Zatoki Kotorskiej z komóry... I tak to był telefon z dobrym aparatem.

Fotka Zatoki Kotorskiej z komóry… I tak to był telefon z dobrym aparatem.

„Dawaj z buta.”

Będąc nad Lazurowym Wybrzeżem postanowiliśmy wyskoczyć do Saint Tropez. Życie na kempingu nie sprzyja lansowaniu się na plażę, ale cel mieliśmy glamour, no więc trzeba było coś na styl glamour na siebie włożyć. Lekko zwiewnie i w wyjściowych klapeczkach (a nie wciąż w tych najstarszych gumowych).

Do miasteczka dotarliśmy bez problemu, spacerek uliczkami odbyliśmy, przycumowane jachty obczailiśmy (wmawiając sobie, że wcale na nas wrażenie nie robią i wolimy nasze nieklimatyzowane cztery kółka) i postanowiliśmy ruszyć na Plage de Pampelonne, potaplać się i posmażyć w doborowym towarzystwie międzynarodowych celebrytów. Plaże oddalone są od miasteczka jakieś 5 kilometrów.

No to jak, piechotą? Jasne!

Mamy przecież bardzo-dokładną-naszkicowaną-jedną-bladą-kreską mapkę wybrzeża nabytą w informacji!

Let’s go!

Nie dość, że zgubiliśmy się już przy wyjściu z miasta (i w sumie poszliśmy totalnie na około) to w największy upał wlekliśmy się szosą, mijani w tumanach kurzu przez ferrari i inne maserati.
W końcu dotarliśmy do Plage des Salins, która jest mini-mini plażyczką. Cel w postaci Pampelonne jawił się na horyzoncie, więc stwierdziliśmy, że na szosę nie wracamy. Pójdziemy wybrzeżem. Zarośniętym i skalistym. Po dotarciu na najbardziej wylaszczoną plażę francuskiej riwiery byliśmy, mokrzy (od potu), zakurzeniu, mieliśmy obtarte stopy, nogi poranione od chaszczy przybrzeżnych i obłęd w oczach. A na Pampelonne tłum, szpilki nie wciśniesz, głośna muza, mnóstwo jachtów, drink-bary i wszyscy nieskazitelnie czyściutcy i pachnący. I tak nie nasz klimat.

No i po co nam to było…?

Jachty, jachty, jachty...

Jachty, jachty, jachty…

„Nie… Jutro pójdziemy.”

Teraz będzie krócej. Wybierając się do Florencji genialnie zaplanowaliśmy większość naszej wizyty na poniedziałek. Poniedziałek – Dzień Zamkniętego Muzeum. Rzutem na taśmę, w niedzielę popołudniu udało nam się zobaczyć Dawid. Ale Galerię Uffizi podziwialiśmy już tylko z zewnątrz.

Tadam. Oklaski dla prawdziwych speców planowania.

1200px-Sandro_Botticelli_-_La_nascita_di_Venere_-_Google_Art_Project_-_edited

„Szkoda kasy.”

I znów Bałkany.

Podczas super budżetowego wypadu do Chorwacji zatrzymaliśmy się w miejscowości Vela Luka na Korčuli. Żeby było jak najtaniej wynajęliśmy pokój na szarym końcu miasta, za najwyższym pagórkiem, daleko od morza, na totalnym odludziu. Pięknie było. Ale na plaże hektar. A musisz wiedzieć, że w Vela Luce, żeby dojść na plaże trzeba obejść zatokę portu, bo żadnego mostku nie ma. Kursuje co prawda łódeczka motorowa, ale na pewno droga, kasy szkoda, lepiej coś zjeść, damy radę.

Cztery dni schodziliśmy w największym upale z naszego pagórka, obchodziliśmy zatokę i lądowaliśmy po jakiś 2h na plaży, na której to mieliśmy zamiar tydzień się relaksować. Piątego (ostatniego) odkryliśmy, że łódeczka motorowa przecinająca zatokę kosztowała ok. zeta za głowę.

Taa…

10akcji 3 urlopnaetacie

podkład © autorzy OpenStreetMap

„Scusi, this bus to lake?”

Będąc w Veronie jeden dzień postanowiliśmy spędzić nad jeziorem Grada. Traf chciał, że była to sobota. Autobusem podmiejskim planowaliśmy dojechać do Peschiery. Rozkład zarówno przystanków, jak i planowanych odjazdów autobusów kompletnie rozłożył nas na łopatki – kursowaliśmy od przystanku do przystanku, od kiosku do kiosku próbując ustalić ile kosztuje bilet, o której odjazd i skąd konkretnie.

Gdy w końcu dotarliśmy na miejsce okazało się, że na wąziutkiej plaży nawet nie ma gdzie położyć ręcznika. Tak, czytaliśmy wcześniej, że bardziej atrakcyjne rejony Gardy leżą na północy jeziora. Ale chcieliśmy się przekonać na własne oczy. Tylko po co nam to było..?

Z wycieczki ostało się ino jedno zdjęcie – moje z weekendowym rozkładem jazdy autobusów kursujących na trasie Verona – Peschiera, który do dziś stanowi dla mnie zagadkę nie do rozwikłania.

Eeee...

Eeee…

„Nie dam rady. Poproś kogoś, żeby tam podszedł.”

W Rzymie nie zobaczyliśmy Kapitolu.

Jak to możliwe? Ano nie mieliśmy już siły. Każdego dnia odkładaliśmy go na później, bo ledwo dyszeliśmy biegając od jednego hajlajtu do drugiego (ale o tym już było)

Ostatniego dnia wieczorem, gdy już ledwo powłóczyliśmy nogami ze zmęczenia i nie pamiętaliśmy do końca jak się nazywamy, stanęliśmy na rozdrożu – po lewej Kapitol, a po prawej autobus szykujący się do odjazdu w kierunku hostelu. Bez zastanowienia wybraliśmy ten drugi. Taa…

Siłą rzeczy.

Siłą rzeczy.

„Dobra, teraz trochę w prawo. Stop. Powoli.”

W Portugalii wynajęliśmy Fiata Pandę. Na 16 dni. Był naprawdę spoko – nieduży, nowiutki, miał klimkę. Kawałek kraju już zwiedziliśmy i szukając kolejnego ciekawego miejsca placem na mapie trafiliśmy na mieścinkę Guadelupe w pobliżu której znajduje się jedno z największych skupisk menhirów i kromlechów w Europie – Almendres Cromlech. Mimo dość dokładnej mapy, co najmniej dwukrotnie przejechaliśmy zjazd do Guadelupe, który prowadził na niewielką szutrową drogę (w sumie to już powinno nam dać do myślenia…) W końcu jednak skręciliśmy i dalej do przodu, po wertepach i kamieniach. Zero drogowskazów, środek pola, gdzieś na horyzoncie majaczy lasek.

Trrrach!

Na jednym z kamieni (nie, nie na menhirze) panda prawie zawisła. Po chwili udało się nam wymanewrować, ale samochód wydawał już zgoła inne dźwięki, a rura od tłumika podziurawiona, a stabilizator (chyba) powyginany. Na totalnym odludziu. Na szczęście ślimaczym tempem udało nam się dojechać do Setubal, a potem do wypożyczalni do Lizbony, gdzie Pandę po prostu wymieniliśmy na inną. Dzięki Bogu za ubezpieczenia (ale rozkminka czy je wziąć trwała ze 20 min.)! Nikt nawet nie pytał co się stało. Ale po co były nam te menhiry..?

Wymiana pandy nówki na pandę starszą (z czego on się cieszy?)

Wymiana pandy nówki na pandę starszą (z czego on się cieszy?)

„Na 10 nocy?”

Pan w hoteliku przekrzywił głowę ’10 nocy? Tu ludzie przyjeżdżają na parę godzin, czasem może na noc albo dwie

Ale my chcieliśmy DOBRZE poznać wyspę.

Zniżkę dał.

Ta zniżka to było coś bardzo dobrego, bo na Mljecie było drogo. Było drogo, bo to wyspa. Było drogo, bo jedzą tam ludzie, którzy do knajpy, czy na zakupy podpływają jachtem. Było drogo, bo na tamtym etapie życia wszystko było drogo. A więc całe 10 dni jedliśmy chorwackie bagietki z żółtym serem. Na śniadanie, na obiad i na kolację.
Na Mljecie jest Park Narodowy, do którego jeździ busik. Codziennie tam sobie jeździliśmy – oczywiście nie za darmo (choć zdarzało się, że pan kierowca nas podrzucił bez oglądania biletów).
Wyspę zjechaliśmy wszerz i wzdłuż (grosik do grosika i skuter wynajęliśmy), cały park zeszliśmy – jedno z piękniejszych miejsc na świecie, ale 3-4 dni to maaaks

Tu powinno być C.D.N. Ale ciąg dalszy już nastąpił – kliknij, żeby przeczytać kolejne. Na przykład tę o Benku.

Życie.

10akcji 9 urlopnaetacie

ityle2_s

27 Comments

  1. Jak żywe powróciły wspomnienia z pierwszego mojego wyjazdu do Pragi 13 lat temu. Zmęczenie wzięło górę po 3 dniach mocnej eksploracji stolicy Czech – leżąc w hotelowym łóżku przeglądam w aparacie zdjęcia i pojedyncze niewyraźne zaczęłam usuwać. W pewnym momencie zaaferowana również rozmową przeglądając i kasując pytam niebieskiego – słuchaj bo mi się kliknęło ok przy „erase all” czy to znaczy to co myślę i pełna smutku w oczach jak ten rudy kot ze Shreka proszę o ułaskawienie zostałam utwierdzona, że wykasowałam absolutnie wszystko. Nazajutrz mimo wyjazdu już do domu próbowaliśmy błyskawicznym tempem nadrobić choć część fotek, ale niestety się nie udało. Ogromny mam sentyment do Pragi uwielbiam tam wracać być może właśnie dlatego co wydarzyło się naście lat temu. :)

  2. Chyba kazdy mial jakies „krzywe jazdy” podczas wyjazdow ale przynajmniej pozniej mozna sie z tego posmiac;))Chociaz moze niektorych lepiej nie pamietac i nie opowiadac;)

  3. Hahaha :D Świetny post :D Jak sobie pomyślę ile miałam podobnych przypałów wyjazdowych, to łapię się za głowę. Moim faworytem jest jednak łódeczka za zeta i droga na plażę na Lazurowym.

    • Tak, to były ciężkie czasy.. i wylane hektolitry potu :D Od tego czasu zawsze sprawdzamy jaka droga prowadzi na plażę, zanim ruszym z buta ;)

      • Akurat Lazurowe potrafi być zdradliwe, jeśli chodzi o odległości. Niby blisko wszystko, a potem się okazuje, że 1. zawsze pod górkę (jak to w ogóle jest możliwe? To moje odkrycie z tego roku, kiedy postanowiłam budować kondycję i biegać. Hektolitry potu to mało powiedziane :D), 2. plaża może się urwać nagle, 3. to co wydaje się blisko, może być tylko złudzeniem optycznym.

  4. Ale się uśmiałam ! Chociaż to z łódeczką było najlepsze :) Coś wiek o tym oszczędzaniu – my teraz jesteśmy na tym etapie życia. Niepracujący studenci :D

    • Ooooj to ciężki czasy przed Wami ;) Ale i najlpesze! Korzystajcie :-* Buziaki!

  5. Obrazek „MY” „ŁÓDECZKA” just made my day! :-)
    Pięknego weekendu!

  6. Świetny wpis:) jakbym czytała o mnie i o mojej drugiej połówce na wycieczce:)..szczególnie „pójdziemy z buta” nie wspominam miło..:( „pójdziemy jutro” tez znam z autopsji:)..odkryłam wasz blog niedawno, ale chyba tu zostanę:)

    • Michał

      Zostań, zostań! :) Będzie nam bardzo miło!

      PS. Piękna ta prażarka na muzeowym zdjęciu. Dzięki!

  7. Joanna

    Samochód we Włoszech znamy z doświadczenia :)

    Co do innych rzeczy to ucz się na błędach innych, bo wszystkich sam nie zdążysz popełnić. Dzieki :D

    Osobiście dodam tylko jak to wybraliśmy się na zwiedzanie największego meczetu w Omanie w piątek. Tak można gratulować ;)

    • :-D To spokojnie też mogłoby nam się przydarzyć, bo absolutnie tracę ‚poczucie dni tygodnia’, gdy wyjeżdżamy! :-)

  8. Nie mogę z tej notki! Padłam ze śmiechu! My też mamy masę takich sytuacji, które wynikają z kiepskiego planowania, ale przecież spontan to spontam, co nie?

    Galerii Uffizi chyba byłoby mi najbardziej żal, bo to moje podróżowe niespełnione marzenie!

    • No, Michał też chyba najbardziej żałował Uffizi. A ja ryczałam po drodze przez chasżcze na Lazurowym, bo mi butów było szkoda… :-) O dziwo, takie sytuacje zawsze najbardziej w pamięć zapadają :-D

  9. Oki, śmiechłam okropnie! <3 Jestem fanką zdjęcia nad rozkładem jazdy – ja tak wyglądam praktycznie nad każdą mapą :D Piękny wpis!

    • Teraz też mi się śmiać chce jak patrzę na tę fotkę, ale w tedy, uuu… wściekła byłam…! :-D :-D Tak, mapki stanowią czasem nieodgadnioną tajemnicę, wiem coś o tym ;)

  10. Bardzo fajny pomysł na wpis. Musimy zrobić coś podobnego! :D

    1. Teraz na szczęście są smartfony i darmowe wifi w starbucksie, McD, czy innym przybytku i można coś tam uploadować.
    2. I po co było aspirować do glamur-posiadaczy-jachtów? :D
    3. Żałujcie – to najcudowniejsze muzeum Europy (warto stać w kolejce w sezonie nawet 4-5h, by tam wejść!)
    4. :DDDDDDD
    5. Byłam, znam. Na plaży w Peschierze miejsce trzeba zaklepać chyba o 7 a.m. Na północy rzeczywiście piękniej, ale też i chłodniej (i bardziej niemiecko). Osobiście wolę południe!
    6. Ej, trzeba było espresso łyknąć dla powera!
    7. Dobrze, że nie mam prawka!
    8. Oj tam, oj tam. Przynajmniej tam nie lataliście jak kot z pęcherzem, tylko wszystko na luzie obejrzeliście :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *