Łażenie po mieście z zamarzniętymi smarkami do przyjemnych nie należy. W ogóle podróżowanie, gdy kreska spada poniżej zera stanowi dla mnie challenge.
Dwie pary skarpetek (w tym jedne z owczej wełny), podkoszulka, długi rękaw, na to T-shirt (grunge style) sweter, albo i dwa. I obowiązkowo czapka – płaskowłos po zdjęciu nie robi mi już różnicy. Wyglądam i czuje się jak bałwan. Bo i schylać się ciężko, żeby kupę posprzątać i rąk zginać jakoś łatwo nie idzie, a o skręcaniu głowy usztywnionej dwoma szalikami nie wspomnę. Trzeba obracać się całym ciałem. A żeby spojrzeć w górę, to najlepiej na płasko na chodniku zalegnąć.
Tak. Nie jest łatwo być zmarźlakiem.
Kiedyś rzadko ruszaliśmy się gdzieś zimą. Raczej w coś a’la sen zimowy zapadaliśmy i po powrocie z roboty pakowaliśmy się pod kocyk seriale oglądać.
Więc, co się zmieniło? Po co ruszać tyłek, zamiast grzać się przy ciepłym kominku, zapytasz?
Po pierwsze kominka nie mamy. A przy kaloryferze jakoś tak mało romantycznie.
Po drugie mamy Luśke. A ona skutecznie oducza nas kamuflowania się w domu. Wyspacerować się trzeba. A jak już się zbierzesz, to w sumie bez różnicy, czy na drugą stronę Wisły pojedziesz, czy o Budapeszt zahaczysz.
I okazuje się, że wcale tak źle nie jest. Nawet fajnie jest. Bardzo. Mimo, że zupełnie inaczej niż latem.
Beztroskie włóczenie się ulicami zamieniamy na bardziej przemyślany gry plan i robimy dłuższe przerwy na grzanie się przy kawusi (grzańcu/wódeczce/herbatce) w ciepełku. No bo o walnięciu się na trawkę raczej mowy nie ma.
A no i Luśka inaczej wygląda:
No więc jeden-i-trzy-piąte dnia w Budapeszcie przy minus pięciu (prawie) czas zacząć.
Ruszamy!
Do miasta wjeżdżamy od południowego – wschodu. Uuuuu, powiało profeską. Niemniej kierunek istotny był, advenczer zaczynamy na obrzeżach stolicy Węgier, w Memento Park.
Masz tak, że czasem się zafiksujesz na jednym miejscu, które musisz zobaczyć?
No mi się właśnie czasem tak zdarza. I tak w Danii musiałam zobaczyć cmenatrz Wikingów, chociaż szmat drogi musieliśmy nadrobić. W Bremie fotka musiała być z muzykantami (mimo, że lało) w Alzacji MUSIAŁAM wleźć w winnice (w winnice, nie w szkodę!) i poczuć się chwilę jak w „Spacerze w Chmurach” z Keanu Reevsem (i co z tego, że to było we Włoszech?!). Jak coś mi się urodzi w głowie zrealizowane musi być.
Teraz miałam chrapkę na fotkę w ruchu z największym gościem z Memento Park.
Ale od początku! Co to w ogóle za park? Ano taka socrelaistytczna pamiątka. Wszystkie pomniki, co się na Węgrzech ostały z tamtych czasów zebrano w jedno miejsce.
Jest i ‘mój’. Klasyk gatunku, wielkie łapy, wielkie mięsiste udziska, ogromne nogi i pooooooweeeer! Do przodu! Gadajcie, co chcecie wrażenie chłop robi.
No to się zaczęło.
Podbieganie (z okrzykiem, bo energia z rozpędu musi gdzieś ujście znaleźć), Luśka nie kuma o co mi chodzi, plecak przeszkadza, czapka dawno spadła – poświęcenie 100%.
Aż gość z drugiej strony trawnika zaczął mi fotki cykać.
W bólach, ale w końcu udało się.
Memento Park warto odwiedzić, nawet, gdy nie masz zamiaru mierzyć się z sowieckim gigantem. Za 1500 HUF połazisz wśród reliktów minionej epoki, wsiądziesz do zdezelowanego trabanta, a przez stary jak świat telefon posłuchasz komunistycznych hajlajtów radiowo-telewizyjnych. Nawet coś Jaruzelskiego jest.
Do tego przed wejściem zobaczysz replikę 1:1 25 metrowego pomika-podium i słynnych butów Stalina, pozostałości z ośmiometrowej postaci z brązu obalonej w 1956 r. Na Luśce nie zrobiła wrażenia.
#obszczekaćbutystalinasześćdekadpoźniej – bezcenne.
Psy wchodzą na luzie. Każdej wielkości.
Czas wrócić do teraźniejszości. Big city life przed nami – sobotnie popołudnie w samym sercu Budapesztu!
Na tapacie mega hipsterskie i modne riun pubs. Obieramy kierunek na matkę wszyskich śmieciowych pubów – Szimpla Kert, wrzucamy jedynkę i ruszamy na ulicę Kazniczy (yeah, yeah, będzie ciepełko! Będzie grzaniec!)
Wcześniej usatliliśmy, że z Luśką możemy wejść zarówno do Szimpla (każdego dnia oprócz niedzieli), jak i Kék Ló („wyjątkowo możecie, bo bardzo lubimy psy”). Miodzio.
A po drodze trafia nam się jeszcze taka niespodzianka.
Psi wybieg w samym sercu dzielnicy imprezowej! Niezbyt duży, ale urozmaicony oponami i konarami do wspinania się, mięciutkie podłoże, czyściutko, furtka zamykana na skobelek. Trzeba przetestować, nie ma bola. Włazimy!
Luśka zsocjalizowana i zmęczona nie będzie piłować ryja wśród ludzi – można wkraczać na salony.
Ruin pubs to dość nowy trend w Budapeszcie – puby, kawiarnie i przestrzenie artystyczne powstają jak grzyby po deszczu w zyskujących drugie życie ruderach. We wnętrznach panuje delikatnie rzecz umując artystyczny nieład – masa gadżetów, których w zyciu nie skojarzyłabym z pubem (znaki drogowe?), klimatyczne oświetlenie, alternatywne formy sadzania tyłeczków (no np. taki trabant, czy wanna). Wieczorami zatłoczone imprezownie. W szczególności Szimpla – pierwsza i najbardziej znana.
W necie wieść niesie, że Szimpla traktowana jest już bardziej jak atrakcja turystyczna, niż miejsce spotkań. Rzeczywiści trochę ludzi się kręciło z aparatami i rozdziawionymi paszczami, ale jednak wszyscy rundki kończyli przy stolikach z kawą, czy piwem.
Szimpla to dwa piętra i kilka sal bardzo zacnego klimatu. Jest kolorowo, trochę dziwnie, vintagowo i super klimatycznie. Dla nas mega miejsce! Dlatego zalegliśmy do wieczora. Jutro przecież też jest dzień!
A przy wyjściu (czy wejściu) stoi foto budka, więc nawet pamiątkową fotę można sobie strzelić.
Zwiedzałam Budapeszt przy -20, więc wiecie ;) p.s. knajpa fajna, zapisuję sobie na dalsze podróżę
Whaaat?! Tati = miszczyni świata :))
Takiego Budapesztu jeszcze nie znałam! :D Jeszcze nigdy nie słyszałam o ruin pubs, ciekawie brzmi, ciekawie wygląda! :)))
Najbardziej niekonwencjonalny opis Budapesztu jaki widziałam :) Super :)
Ha! :) Dzięki Asiu! A jeszcze jeden dzień w Budapeszcie został nam do opisania ;)
Luśka to miszczówa! :) A z Budapesztem najbardziej kojarzy mi się Palinka, jak będziecie mieli okazję to koniecznie spróbujcie, pyszotka ;)
Hahaha :D Miszczówa! Podoba mi się :) Palinki zapisane! Co prawda jeszcze jeden dzień spędziliśmy w Budapeszcie, ale i tak szamane było co innego, więc trzeba nadrobić!
Urlopnaetacie musicie kupić sobie ciuchy z merino. Tylko trzeba obczajać promocje bo są mega drogie, ale serio niezastąpione. Ostatnio na naszym wspólnym spacerze w ogóle nie zmarzłam, co mnie bardzo zdziwiło ;)
Merino! Lecę obczajać w sieci, dzięki! Ja to szare komórki miałam zamarznięte w niedzielę :)) Ale super było!
tak jak fanka Budapesztu nie do konca jestem, tak dla tych knajp jestem skłonna tam wrócić, bo jeszcze mnie w nich nie widzieli (co za niedopatrzenie!!!)
a Luśka tak bardzo nie ogarnia na fotach z budki, tak bardzo…
Jak nie ogarnia?! Na pierwszym to właśnie TYLKO Luśka ogarnia :D :D Trochę techniki i człowiek (i pieseł) się gubi :D