Testujemy Pet Tracker

Wielki, ogrodzony teren. Szybka, skoczna sunia. Niebieski lokalizator w kształcie łapy.

Lecimy!

Co dokładnie testujemy?

Calmean Pet Tracker – bardzo dokładny lokalizator GPS dla Twojego zwierzaka.

Jak działa Pet Tracker?

Po przymocowaniu do szelek, bądź obroży wysyła informację o lokalizacji Twojego pieseła, którą możesz odczytać za pomocą aplikacji mobilnej, bądź komputera. Wystarczy zarejestrować urządzenie na stronie producenta i w Panelu kontrolnym śledzić położenie psiaka. Gdy masz duży ogród to lepsze niż film przygodowy.

Dodatkowo Pet Tracker wyposażony jest w kartę SIM z własnym numerem telefonu, co umożliwia kontakt ze zwierzakiem. Nie, nie po to, żeby uciąć sobie pogawędkę, ale żeby sprawdzić co dzieje się wokół, jeśli zniknie nam z pola widzenia. Albo wyjdzie ze strefy, czyli obszaru, który oznaczysz jako teren na którym powinien przebywać. Jeśli zwierzak zdecyduje się, że strefa to impreza nie dla niego, dostaniesz SMSa lub e-mail. Wyjście po angielsku nie wchodzi w grę.

Pet Tracker kosztuje 299 PLN. Dodatkowo do funkcjonowania wymaga ważnej licencji, którą możesz przedłużyć w jednej z trzech opcji: 4,90 PLN / miesiąc, 13,90 PLN/ trzy miesiące oraz 49,90 PLN / rok.

Kto testuje?

Dla ścisłości przypominam pełen skład ekipy makulscykropkakom, żeby nie było, że tylko Luśka całą robotę odwala. Michał w końcu prowadzi furę, a ja wydaję smakołyki. #JedenZaWszystkichWszyscyZaJednego

Jak poszło?

Muszę przyznać, z łapą na sercu, że całkiem nieźle. Żeby przeprowadzić rzetelny test wybraliśmy się na rodzinną działkę Michała – wielki, ogrodzony teren z domkiem i – o zgrozo – kompostownikiem, miejscem, które dla Lu jest ziemią obiecaną. Chcieliśmy sprawdzić, czy trasa szaleńczych biegów Luśki będzie odkładać się na mapie i czy dostaniemy powiadomienie smsem o jej wyjściu poza teren działki (oznaczonym jako jedna ze stref), czy podejściu, niby mimochodem i zupełnie przy okazji, pod kompostownik (oznaczonym jako strefa druga).

Naładowane urządzenie podpięliśmy pod szele Lu  (zupełnie jej nie przeszkadzało, waży ok. 30g) i zaczęła się impreza. Szał dzikich ciał i bieganie z wywieszonym jęzorem, jakby pies od co najmniej kilku lat na spacerze nie był – tzw. działkowy kłus,  klasyczny. Z przeszkodami, badylami i szyszkami. Jeden dzień tutaj to jak tydzień w Dolomitach. Po powrocie Lu pada bez życia na kanapę i odsypia. Ale do rzeczy! Cała szaleńcza trasa bardzo ładnie odkładała się na mapie, więc po chwili mogliśmy już zasiąść z popcornem przed kompem, zamiast latać za nią i kontrolować, czy wszystko gra.

Później przyszedł czas na testowanie stref. Wszyłam z Lu poza działkę, a Michał został na stanowisku dowodzenia światem. Pozycja GPS lokalizatora odświeża się co dwie minuty. I dokładnie w takim czasie od opuszczenia strefy na komórę i skrzynkę mailową Michała przyszła wiadomość – Pupil opuścił strefę. Lokalizacja nadal odkładała się na mapie, więc bez problemu można było nas odnaleźć na mapie i zobaczyć, w którym kierunku się zmyłyśmy. W zależności od ustawień podobne powiadomienie dostaje się, gdy pupil wchodzi do strefy – patrz na przykład zbliża się do zakazanego kompostownika.

Telefon wykonany  w ciszy leśnej na numer lokalizatora nie ujawnił żadnych odgłosów pomagających zlokalizować pozycję Lu, ale gdybyśmy na przykład były bliżej cywilizacji, myślę, że można byłoby wyłapać hałas uliczny. Lokalizator jest wodoszczelny i posiada bardzo stabilne umocowanie, wiec nie musisz się obawiać, że odpadnie od szelek. Dodatkowo wysyła Ci maila, gdy słabnie i potrzebuje doładowania za pomocą dołączonego w zestawie kabelka. I jest dostępny w trzech kolorach, więc zawsze możesz wybrać taki, który podkreśli kolor oczu Twojego pieseła.

Do czego może przydać się Pet Tracker?

Do śledzenia lokalizacji Twojego psa, czy kota – proste.

Ale KIEDY może Ci to przydać?

Na rozległej działce czułam się zdecydowanie bezpiecznej, śledząc pozycję szaleńczo hasającej Lu. Teren jest ogrodzony i w sumie zawsze mam ją w zasięgu wzroku, ale i tak umieram z dziewięć razy, gdy znika mi z oczu za jakimś drzewem. No i ten nieszczęsny kompostownik. Teraz już nikt nie będzie zakłócał miejsca spoczynku obierek po ziemniakach i resztek kolacji. Ale to mały miki jest. Ostatnio słyszałam historie kilku świeżo adoptowanych psów, które tuż przed Sylwestrem zerwały się na spacerze ze smyczy. Bo świrów odpalających fajerwerki na tydzień przed imprezą jest mnóstwo. Zerwały się i zniknęły bez śladu, a zrozpaczeni opiekunowie rozwieszali w okolicy zdjęcia i ogłoszenia z prośbą o pomoc w poszukiwaniach. Pet Tracker w takim gorącym okresie może być nieocenioną pomocą w ustaleniu, w którym kierunku pies pobiegł, szczególnie jeśli Twój czworonóg jest z Tobą od niedawna i dopiero uczysz się jego reakcji w nowym otoczeniu.

Do tego niedawno, w okolicy skrzyżowania przy ulicy na której mieszkamy spotkaliśmy Dżekiego. Dżeki miał na szczęście adresówkę ze swoim imieniem i numerem telefonu. Zadzwoniliśmy do jego opiekunki i po kilku chwilach przyjechała go odebrać. Okazało się, że Dżeki lubi robić podkop pod płotem i dawać w długą. Cyklicznie. Cóż, ja byłam chyba bardziej przerażona niż ta pani, bo gdyby Lu miała takie zapędy, to chyba prędzej ogrodziłabym nas kamiennym murem na wzór chińskiego, niż pozwoliła jej na wykopanie kolejnej dziury. Zanim jednak postawiłabym ów mur do szelek przymocowałabym jej Pet Tracker. Na wszelki.

No. To tyle!

Teraz czas na konkurs

Producent Pet Tracker odda w ręce jednej z Czytelniczek, bądź Czytelników nowiutkie urządzenie, jeśli w kilku słowach opowiesz nam o swoim najfajniejszym spacerze z psem. Podziel się z nami swoimi wspomnieniami w komentarzu pod wpisem. Na opowieści czekamy do 27/04.

28/04 razem z Lu wybierzemy jedną historię, a firma Calmean wyśle do Ciebie lokalizator.

Tu regulamin konkursu.

A jeśli po naszej recenzji rozważasz kupno lokalizatora, a masz jeszcze jakiekolwiek pytania – wal jak w dym!

 

Drodzy Uczestnicy Konkursu!

Bardzo dziękujemy za tyle cudownych historii! Jest nam niezmiernie miło, że zechcieliście się z nami nimi podzielić! Bardzo mi przykro, że możemy wybrać tylko jedną z nich :(((( Ale zasady są zasadami, więc po prostu napiszę, że Pet Tracker poleci do Olgi i do Jadzi (dziewczyny napisałam do Was maila z prośbą o adres :) )

Dziękujemy jeszcze raz z całego serce, za czas poświęcony na opisanie każdej historii!

Pozdrawiamy serdecznie Was i Waszych cudownych psich Przyjaciół <3

Aleks&Michał&Lu

27 Comments

  1. Żebyście mogli chocisz troche poczuc sie na naszym najlepsiejszym spacerze tak jak ja, musze po krotce opowiedziec Wam nasza historię. Otoz Saba trafila do naszego domu 7.01.15r. w wieku ok. 15 lat. Wlasciwie to ta adoocja nie byla planowana. Nasza rodzina nalezy fo tych, które wbijaja wszystkim do glow ze adopcja to bardzo odpowiedzialna rzecz i musi byc przemyslana, a sami podjelismy decyzje o niej w jeden (JEDEN!!!) wieczór. Tacy z nas nieodpowidzialni ludzie. Sabę poznalam w przytulsku angazuac sie w wolontariat i chociaz nie nalezal do grona tych najukochanszych psów, to jednak wiadomosc o tym ze umiera byla okropnie przytłaczająca. W przytulisku tracila siły. Problemy z sercem, starosc i bezdomnosc to zabojcze połączenie. No i tak pewnego wieczoru zaczelismy romawiac, a raczej klocic sie że pies nie bo to i tamto. Ale! Ostatecznie tato sie zgodzil! I rano Saba byla juz u nas. Balam sie z nia przejsc pare metrow bo przewracala sie. No i tak Sabcia dochodzila powolutku do siebie i jakies 2 miesiace po adopcji postanowilismy pojechac na spacer na wieś. Zupelnie nowe miejsce, w ktorym moge wyjsc z psem bez smyczy i łazić po plach i łąkach. I pojechaliśmy. Pies cudo! Kotow nie goni, pilnuje sie, no cudo! Z jej zdrowiem nie bylo jeszcze najlepiej wiec powoli szlismy przez ogrod do bramy prowadzacej na sad. Dochodzimy do niej ja ją otwieram, Saba wychodzi i jak ma w zwyczaju czeka az pozwole jej zajac sie czytaniem postow na psim fejsie. Daje zgode a ona dzikim galopem biegnie przez sad!!! Nigdy jeszcze nie widzilam jej tak szczesliwej! Nigdy! Gęba szczerzyla mi sie jak kotu z alicji ( taki usmiech co poradze ). Saba biega i ze szczescia nie wie co ma ze soba zrobić. Znalazlyysmy jej miejsce na ziemi. Niby nic. Zwykla wies. Zaden spacer w jakiejs magicznej okolicy. Ale to byl najlepszy spacer w moim zyciu. Wtedy zapomnialam ze Saba miala juz nie zyc. Przeatalam sie martwic. Zylam chwilą. Tylko ja i moja Sabcia.Tak po prostu.

    • Piękna historia <3 Bardzo się cieszę, że Sabcia trafiła do Ciebie, Olu <3 <3 ściskam mocno!!

  2. Krótka wycieczka z Lądka Zdroju do Złotego Stoku – my i nasz Bolo. Tereny piękne, okolica wspaniała ale jakoś tego dnia wszystko było nie tak, za późno wstaliśmy, pogoda nie do końca, humory też kiepskie no i ten szlak… słabo oznakowany, mało uczęszczany łatwo można było go zgubić… i zgubiliśmy. Poszliśmy za daleko, potem nie było już sensu wracać, trzeba było nadrobić dodatkowe parę kilometrów jezdnią. Dreptaliśmy więc z pochmurnymi minami asfaltową drogą mozolnie do góry.

    I wtedy ją zobaczyliśmy, stała samotnie na poboczu wpatrując się w dal. Włochata kula, kołtun na czterech łapach, obraz nędzy i rozpaczy. Na chwilę się wycofaliśmy, bo przecież mamy ze sobą psa, nie chcemy awantur i „bójek”. Po chwili podeszłam bliżej i bez zastanowienia zawołałam – Co Ty tu robisz? Włochate „coś” rzuciło się pędem w moją stronę i po chwili wiło się w radosnym szale pod moimi nogami – to było wołanie o pomoc, radość, że wreszcie ktoś zwrócił uwagę, zauważył, nie odwrócił głowy.

    Oj, wiele czasu spędziliśmy wtedy na tej drodze. Dylematów nie było końca, co to za pies, skąd ten pies, czy uciekł z jakiegoś domu, może ktoś go porzucił albo się zgubił? Pytaliśmy w okolicznych domach, obserwowaliśmy jak biega za przejeżdżającymi samochodami, jak wyjada śmieci z koszy, jak jest smutna. W końcu zapadła decyzja! Idzie z nami dalej, co ma być to będzie, wóz albo przewóz. Pamiętam jak dziś, założyłam „znajdzie” obroże i przypięłam zapasową smycz, którą mieliśmy w plecaku, a ona jak gdyby nigdy nic, jak gdybyśmy robiły to razem od zawsze, zaczęła maszerować przy mojej nodze – to był nasz najpiękniejszy, pierwszy wspólny spacer. Radość mieszała się ze strachem i niepewnością. Rozsądek mówił, że trzeba będzie dać ogłoszenia, przeszukać fora internetowe i być może oddać psa, a serce nieśmiało podpowiadało, że nasza trójka to już czwórka.

    Jaka jest historia Jadzi, tego się nie dowiedzieliśmy i chyba już nie dowiemy. Z czasem zamknięta w sobie i zlękniona zaczęła coraz bardziej się przed nami otwierać i jestem przekonana pokochała całym swym psim sercem.

  3. Sportowe szelki, pas i lonża, sportowe buty, koszulka i szorty, aż tyle lub tylko tyle by wybrać się na najlepszy spacer pod słońcem. Zapinamy lonże do pasa i biegniemy, jak daleko nogi poniosą. Nie trzeba komend, uwag, gadania. Człowiek i pies, spięci jedną linią – całość doskonale się rozumiejąca. Trzeba skręcić, skręcamy, przeskoczyć przeszkodę, skaczemy. Wystarczy jedno jego spojrzenie bym wiedział, że jest zmęczony. Jedno mrugnięcie, że chce mu się pić. Tu nie ma miejsca na kompromisy albo razem albo wcale, a kiedy motywacja spada kompan na czterech łapach zamacha ogonem i od razu jest lepiej. Nasz najlepszy spacer? Rok temu, bardzo trudny i wymagający nocny bieg na Babią Górę. Niewiele brakowało i by się nie udało, ale wystarczyło jedno porozumiewawcze „damy radę” i daliśmy. Wschód słońca na szycie z najlepszym przyjacielem na kolanach – bezcenne.

    • Wschód słońca na szczycie – ależ Wam zazdroszczę! Dzięki wielkie za tę historię! <3

  4. Lineczka192

    Mała podlubelska wieś. Dookołatylko pola i lasy, wymarzone miejsce do spacerowania. Świeże powietrze wdziera się nozdrzami i dobija do każdej komórki ciała z porcją zdrowia. Ja i mój pies, Pinek,uwielbiamy korzystać z tego co daje nam natura. Każdego dnia przemierzamy nowe kilometry licząc :Ja,że schudnę, Pinek,że w końcu spotka wybrankę swego życia. Tego dnia czułam,że coś się wydarzy. Taka kobieca intuicja pchała mnie do lasu, na ściezce zostawiałam ślady adidasów,a Pińcio biegał jak szalony szczekając i odstraszając sarny i dziki. Wyobrażałam sobie ,że to mój rycerz który broni swej księżniczki ,a on, co jakiś czas przybiegał do mnie na małe psie pieszczoty. Szedł przez chwilę dumny koło mojej nogi,tak jakby zauważył że byłam u fryzjera,i z dumą paradował ze swoja Panią. Żeby po chwili znów puścic się pędem między drzewami. Nagle zniknął mi z oczu. Usłyszałam z daleka jego „dziwaczny”dzwięk szczekania, w młodości miał pogryzioną krtań. Więc jego szczekanie przypomina raczej piłe tnącą metal. Nie uwierzycie co Pinek znana, no nie uwierzycie bo i jak sama w to nie wierzę. Nawet nie chce tego wspominac bo łzy cisną się do oczu. Widok małych nosków które próbują przegryźc reklamówkę w której zostały wyrzucone. Szkoda słów. A Pinek stanął koło nich jakby Chwił osłonic własną piersią. Jakby to były jego..Skąd wiedział że właśnie tego dnia powiększy się jego i moja rodzina,o Pysiulę i Miśka. Teraz wędrujemy już w trójkę.A Pinek niczym dumny tata pokazuje maluchom szalone zabawy.

  5. Kaśka

    Ej, Alex! Tylko z psem, a my z Sufim to co? Że gorsi? ;) I tak Wam opowiem. No więc dla niewtajemniczonych Sufi jest kotełem-podróżnikiem. Nasze najlepsze spacery, to spacery rowerowe, kiedy ruchliwe i niefajne miejsca można szybko przejechać i dopiero zrelaksować się na łonie natury. Sufi z natury jest fotogeniczny, więc jak miał ze 3 miesiące to wygrał w konkursie fotograficznym taką mega fajną rozciąganą smycz, z pojemniczkiem na smakołyki, świecącą rączką i innymi bajerami. Więc jak już dojeżdżamy do parku/lasu/nad Wisłę, to przepinamy się na rzeczoną smyczkę i ruszamy, ku uciesze obserwujących. Jeden z fajniejszych naszych spacerów był w niewielkim lasku – łaziliśmy z godzinę i przeszliśmy z… 10 metrów! Bo nawet sobie nie wyobrażacie jak fajne są drzewa w lesie! Na KAŻDE można wejść! Serio! Z zejściem już gorzej, ale byłam dzielna, kusząc smakołykami i tłumacząc, że kolejne drzewo jest na pewno jeszcze fajniejsze. A ludzie dookoła – ubaw po pachy i setki zdjęć dodanych na fejsa :) Był fejm :D
    A tak serio, to test mega. Ja zawsze boję się na spacerach, że Sufi się czegoś/kogoś/pieseła wystraszy i się zerwie. Chyba bym umarła. A lokalizator może mnie trochę uspokoi.
    Pozdrowionka! #teamlistopad :)
    Buziaki,
    Kaśka

    • Tak, zdecydowanie pytanie konkursowe powinno mieć P.S ‚bądź spacer z Sufim – najbardziej czadowym kotem ever!’Uuuiwielbiam go!!! Dzięki! Buziaki!!!

  6. Nasz najfajniejszy spacer jest wtedy kiedy odkrywamy wspólnie nowe miejsca. Kiedy noga w łapę pokonujemy kolejną górę. Kiedy znużeni po trudnej trasie kontemplujemy świat: mój pies siedzi obok a ja otulam go ramieniem. To też taki spacer po którym padamy w domu na dwa nosy i słodko zasypiamy ze zmęczenia :)

  7. Jestem Heśka! Jestem adoptowaną terierową dziewczynom(mówią na mnie „Kobieta z brodą”). Błąkałam się po wsi ze sznurkiem wrzynającym się w szyję.
    Opowiem Wam bajkę z pogranicza horroru i filmu przygodowego…
    Gdy byłam jeszcze psią nastolatką moi nowi ludzcy rodzice wzięli mnie i siostrę goldenkę na fajowy spacer po naszej urokliwej okolicy. Trochę poszalałyśmy i wtem przybiegła kumpela seterka, która jest z tzw. chowu wolnowybiegowego i nic i nikt jej nie ogranicza. Przywitała się z nami i dała susa do lasu. A ja co? Młoda, sprytna, spragniona wrażeń, pobiegłam za nią…było tak fajnie!!
    Słyszałam na początku jak mamcia i reszta mojej ludzkiej rodziny mnie szuka, ale z czasem głosy cichły i zaczął padać deszcz. A, no i koleżanka seterka pobiegła do domu a ja się zgubiłam. Odbiegłam jakieś 7km od domu i znalazłam się między ulicą i torami kolejowymi. Tam spotkałam mojego ludzkiego wujka ale się spłoszyłam i pognałam znów przed siebie. Słyszałam jak mnie wołają i szukają ale przerażona nie na żarty zaufałam psiemu nosowi i instynktowi i udało mi się całej przemokniętej po 4 godzinach wrócić do domu!
    Gdy mamcia wróciła z lasu, ja już spałam przed kominkiem, a ona coś mówiła o 5 zawałach i o dobrej farbie, która zakryje siwe włosy…
    Dla mnie to był naprawdę spacer życia! Tyle wrażeń i emocji, strachu trochę też! Ale, choć terierowy instynkt nie śpi, a seterka dalej krąży, to wiem, że takich akcji powtarzać nie będę!
    Obiecuję…
    Heśka vel.Hesior

    • Michał

      Rzeczywiście trochę strasznie! :-) Najważniejsze, że dobrze się skończyło! Dzięki!

  8. Dzięki za recenzję. My od kilku miesięcy testujemy inny czujnik, o którym też niebawem będzie na blogu. Luśka świetnie się spisała a jej trasa po działce jest mega!!! (te teriery to chyba namierzanie kompostowników maja w genach ;-) ) No dobra dla Was też słowa uznania za smaczki i poczynione obserwacje ;-) no i za test!

    • Hahaha radary na kompostowniki są na bank wmontowane w uszach! :)))) Czekam na zatem jak wypadły Wasze testy!! I ściskam!! ❤❤

  9. Zmotywowałm się :D

    Nasz najfajniejszy spacer jest spacerem bardzo pospolitym i zwykłym. Nie było by w nim nic nadzwyczajnego, gdyby nie, że od wielu lat był po prostu wolny – bez linki. Jako, że Donner jest dużym psem, który wykazuje zachowania agresywne, a za młodu miał kilka epizodów, gdzie w lesie pobiegł za sarną i nie wracał dobre kilka minut – szybko skończył na 20m lince. Można by powiedzieć – słusznie. I nie było by w tym wszystkim niczego nadzwyczajnego, gdyby nie ostania przygoda podczas jednego z kursów. Zarówno ja, jak i pies byliśmy przemęczeni. Dwa razy dziennie treningi, dużo nauki, dużo nowych rzeczy w efekcie czego pies przestał sobie radzić z otoczeniem chcąc odreagować zmęczenie i mój stres związany ze zbliżającymi się egzaminami, próbując zabić wszystko co się rusza. Z dnia na dzień wszystkie przepracowane koszmary wracały ze zwojoną siłą, aż w końcu poradzono mi wziąć na luz. Puścić go w lesie niech sobie odreaguje. W takich sytuacjach naprawdę nie wiadomo co zrobić. Z jednej strony chce się pomóc psu, z drugiej pozostaje ten lęk: a jak pobiegnie za sarną? A jak się zgubi? A jak wpadnie we wnyki, na człowieka, psa, pod samochód …
    Mimo tych obaw postanowiłam zaryzykować, bo już naprawdę było ciężko. Wstaliśmy bardzo wcześnie zanim koledzy z kursu wyjdą ze swoimi psami i poszłam z Donnerem i Elką w las. Na ścieżki z dala od ulic, z dala od zabudowań, by zminimalizować czynniki niewskazane dla Donnera. Odpięłam go z linki i… poszliśmy na spacer. Powinnam teraz napisać o jakiś przerażających historiach w których mój pies wykazał się niesamowitą mądrością i opanowaniem, albo o tym jak zignorował stado saren, albo coś równie wzniosłego. Nic z tych rzeczy nie miało miejsca. Psy pobiegały trzymając się dość blisko mnie, porzucałam im zabawkę, chodziliśmy kilka godzin beztrosko po lesie. Donner mógł w końcu spokojnie węszyć i schodzić ze ścieżki, choć na początku miał nie lada z tym problem, bo lata spędzone na lince nauczyły go że nie wchodzi się między drzewa by się nie zaplątać. Nie spotkaliśmy ani ludzi, ani psów, ani saren. Zmęczeni, ale szczęśliwi i z luźną głową wróciliśmy do ośrodka, a humor i nastawienie Donnera i również moje znacząco się zmieniły. Od tego wydarzenia zawsze (w tamtym miejscu) Donner mógł pobiegać luzem i tfu! tfu! jeszcze nie mieliśmy nieprzyjemności z sarnami. Niestety jest to jedyne miejsce które znam, gdzie pies jest względnie bezpieczny. W lasach, w okolicach w których mieszkam lub bywamy jest zdecydowanie za dużo ludzi, zbyt często spotyka się wolno biegające burki, a przede wszystkim są zbyt blisko ruchliwe ulice. Liczne przypadki zagubienia, które okazywały się kradzieżą psa – skutecznie mnie zniechęcają do takiego ryzyka. Mimo, że widzę jak znacząco wolny spacer wpływa na samopoczucie Donnera nie jestem w stanie zaryzykować jego życiem i bezpieczeństwem innych osób, by pozwolić mu hasać beztrosko po lesie – nawet kiedy trzyma się blisko i wraca na zawołanie. Pies to pies, nigdy nie dam 100%, że zachowa się jak powinien. Co by jednak nie mówić, ten zwykły nudny, spacer bez większej przygody, był zdecydowanie najlepszym spacerem w ostatnich latach.

  10. Najlepsze spacery to te, w których odkrywamy nowe zakątki, a po powrocie do domu nie czujemy nic prócz radości z bliskości kocyka. (Bo nóg i łapek nie czujemy ze zmęczenia ;)).
    Jeden z naszych fajniejszych spacerów miał miejsce minionego lata. Podczas wakacji u Dziadków nad morzem postanowiliśmy odkryć nowe lądy. (Nowe dla nas, bo Kolumbowi jeszcze nie jesteśmy w stanie dorównać. Zaznaczyłam, że JESZCZE? ;)) Wybraliśmy się przez centrum miasta, bo lubimy ludzi i nie straszny nam hałas. Wszak Nadir, jest jamnikiem szorstkowłosym w rozmiarze mini, ale odwagi ma jak wersja standard… albo trochę więcej? ;) Po pokonaniu przejść dla pieszych, zatłoczonych przez turystów uliczek i przepracowanie nabłonkiem węchowym setek różnych zapachów, receptory węchowe jamnika zaprowadziły nas nad linię brzegową, ponad którą rozpościerał jamniczy raj. Ja zwę go po prostu LASEM. :) Za nawigatora podczas wędrówek zazywczaj służy nam jamnicza trufla nosa, bo kto lepiej wytropi szczęście? Idąc sobie ścieżkami ponad plażą i szumiącym morzem, dzielnie stawiając łapę za łapą i stopę za stopą kroczyliśmy w głąb raju. Nos wbity w runo leśne (jamniczy, nie mój!), ogon wirujący jak wirnik wzbijającego się w przestrzeń powietrzną śmigłowca i uszy nasłuchujące leśnego życia. Każy szelest wprawiał jamnika w gotowość do szukania przygód, czyli tak naprawdę kłopotów. ;) Oczy biegające po wszystkich zakamarkach lasu, nasycały mały psi rozumek do granic rozpuku. Nie potrzeba było nam nic więcej do szczęścia. To nie był spacer z piłką, która miała nam dodać rozrywki, ani z szarpakiem, który miał rozładować psie emocje. To była wyprawa, która odkrywała nowych nas, bo przecież szczęście psa nie jest ukryte w zabawce, tylko w człowieku.
    Dreptaliśmy dzielnie, myślałam, że jamnikowi jest łatwiej, bo ma cztery łapy, ale chyba w ferworze radości jaką dawał nam ten spacer, nie wiedzieliśmy jeszcze, co to zmęczenie. Dotarliśmy na wysuniętą ku morzu górkę w redłowskim lesie. Widok zaparł nam dech w piersiach, gdybym miała ogon to sama bym nim merdała z radości. ;) Mewy latały przed nami jak oszalałe. Nadirowy nos wariował – tyle zapachów, które mieszały się z powiewem morskiej bryzy. Isnty psi Douglas. ;) Czuliśmy się co najmniej jakbyśmy dotarli na koniec tęczy.. Tak, tak Lusiu, a w garnuszku nie było złota tylko kabanosy. :) W drodze powrotnej, pokonując znów wszelkie pagórki i wzniesienia, przedzierając się przez trawy i krzaki, otrzepując z siebie pajęczyny i drobne robaczki postanowiliśmy zatrzymać się na krótki odpoczynek. Rozsiedliśmy się na plaży niczym na wygodnej kanapie u królowej Elżbiety i łapaliśmy wiatr we włosy. To znaczy, ja we włosy, Nadek w futerko. Pewnie Lusia pomyślała, że w tej historii jest moment na te kabanosy z garnuszka… Niestety Lusiu, nie mieliśmy tych kabanosów, ale do domu nie było już tak daleko. Prowadzeni tym razem, odgłosem z naszych burczących brzuszków, pędziliśmy do domu. I znów przez tłumy turystów, pikające przejścia dla pieszych, mijając pędzące autobusy wracaliśmy bogatsi nie tylko o piach w łapach i butach, pajęczyny na ramionach i uszach, ale bogatsi o nowo odkryte miejsce, miejsce….,które odkryliśmy razem.

    P.S.1 Nadir oczywiście odkrywał ten „nowy ląd” na smyczy. Szanujemy las, w którym jesteśmy tylko gośćmi i apleujemy o to do wszystkich :), zwłaszcza mając świadomość, że jamnik to pies myśliwski.
    P.S.2 Do komentarza nie można dołączyć zdjęcia, a chcieliśmy byście choć trochę poczuli naszą przygodę, więc dołączamy fotkę w poniższym linku. :)
    Nadek łapiący wiatr w futerko w czasie odpoczynku w drodze powrotnej.
    https://zapodaj.net/edd6a11147c42.jpg.html

    • Michał

      Ale cudowna historia!!! :) Przez chwilę byłem nad morzem! Pozwalam sobie załączyć zdjęcie Nadira.
      Nadir nad morzem

  11. Aleks, Michał – wielkie i serdeczne propsy za kolejny świetny tekst pokazujący jak głęboko w sercu macie w sercu Luśkę i wszystkie inne psy wszechświata [TM] :) I dodatkowe propsy za profesjonalny konkurs bez typowych dla internetów ściem. Szanuję. Bardzo :)

  12. Katarzyna

    Przygoda, wiatr w uszach, piasek między łapami i woda na grzbiecie to właśnie to co najbardziej lubi Seth. Najlepsze spacery to te sam na sam we dwoje kiedy możemy się wspólnie skupić na sobie. On pracuje nosem a ja pracuje wzrokiem rozglądając się dookoła:) Wspólne szaleństwo w wodzie a potem wspólne szaleństwo na lądzie i leżenie. To było najlepsze, co nas ostatnio spotkało nad jednym z okolicznych jezior. Nie było nic innego jak tylko my. To była przygoda pełna niespodzianek, mimo że ten teren przecież bardzo dobrze znamy. Odkryliśmy mnóstwo jedzenia:) które jacyś „dobrzy” ludzie zostawili na „później” :) i znaleźliśmy zabawkę – szarpaka – która „przyszła” z nami do domu :)Tam właśnie nauczyliśmy się zostawiać to co jest niedobre, wypluwać :)To była ogromna satysfakcja :) Czekam na kolejne takie szaleństwo ale już bez jedzenia od „dobrych” ludzi. Pozdrawiamy ciepło.

    • Brzmi super!!! Dzięki za ten komentarz, Katarzyno! <3 Pozdrawiamy Steha!!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *