Na Lizbonę mieliśmy tysiąc pomysłów. I dwa dni na ich wykonanie. Żeby zyskać na czasie w planach było rozdzielenie się na początku i niczym harcerze na zwiadach tropienie wszystkiego co zapisane na liście. A na wieczornym apelu składanie sobie wzajemnie szczegółowych raportów opatrzoych slajdami. Żartuję.
Prawda jest taka, że już od pierwszych chwil wiedzieliśmy, że do Lizbony wrócić MUSIMY. Ba! Nawet tego gorąco pragniemy, by nie rzec (po)żądamy! Od pierwszego wejrzenia zakochaliśmy się w wąskich uliczkach górzystej Alfamy, w przepysznych owocach morzach, słodkiej ginjinha i wszechobecnym fado. No więc z łatwością listę tysiąca pomysłów ciachnęliśmy o trzy czwarte, szybki trucht zwolniliśmy do spaceringu i głęboko nabraliśmy atlantyckiego powietrza w płuca (‘nozdrza’ nigdy nie lubiłam – jakoś tak za oficjalnie) – w końcu urlop! W końcu Lizbona! Ruszamy!
Co zostało na liście?
#mtorniczymbyć
Trasa tramwaju 28 zaczyna się na palcu Martim Moniz i wiedzie przez 7 kilometrów min. przez Alfamę, Baixę i Chiado. Z samego rańca udaliśmy się na przystanek początkowy i… stanęliśmy w długim ogonku innych chętnych. Nic bardziej nie podnosi mi ciśnienia niż bezproduktywne STANIE w miejscu, więc po aktywacji szarych komórek przy pomocy małej czarnej wpadliśmy na genialny pomysł, żeby złapać 28 z drugiej strony, od przystanku końcowego. Przejechaliśmy inną linią do Prazeres i siup wskoczyliśmy w prawie puste drewniane cudeńko, które właśnie startowało (uwaga, tramwaj nie robi pętli – końcowy przystanek na Prazeres nie jest jednocześnie początkowym trasy powrotnej, trzeba przejść na drugą stronę ulicy).
Przejażdżka boska! Momentami jedzie się tak wąskim uliczkami, że kolorowe aluzejos na ścianach budynków są na wyciągniecie ręki.
Bilet kupujesz u kierowcy, wchodząc pierwszymi drzwiami. Wysiadasz zawsze tyłem.
#pięćporcjiowoców
Morza. A nawet dziesięć, Po korek! Frotti do mare wsuwaliśmy non-stop. Ale zdjęć oprócz tego ślimakowego poniżej nie mamy żadnych, bo żadne blogery z nas w tedy były. Do głowy nam nie przyszło, żeby cyknąć fotkę, a dopiero potem rzucić się jak wygłodniałe harpie na podany posiłek. Rzucaliśmy się od razu. Musisz nam wierzyć na słowo – ryby, ośmiornice, ślimaki – pyszota. I ceny przyzwoite. Za porcję obiadową, którą naprawdę dało się najeść jakieś 7-9 Euro (2013 r.) Do tego wino domowe. A na deser ginjinha – słodka nalewka z wiśni rozlewana w plastikowe mini kubeczki. Zawsze z wisienką w środku. Miniam! Michał próbował skopiować w domu i bardzo zacnie mu wyszło (przerwa na buszowanie w barku, może jeszcze coś się ostało…?)

Tam siedzi dwóch gości i nic nie robią tylko leją szoty. W Wawie zrobiłem tak: pół litra brandy z Kerfura + wisienki (chyba 0,5kg) + 2 laski cynamonu + trochę cukru trzcinowego i na 3 miechy do słoika. Mega!

Coś je sobie… (moje klasyczne zdjęcie z Lizbony)

Ślimaczki (HAHAHA! Ten sam sweter co na AmstaffAzyl – niezniszczalny)
#fadomania
Wczuć się w klimat naprawdę nie jest trudno. Lizbona żyje fado i czuć to każdym kroku. Przed wyjazdem osłuchaliśmy się Amálii Rodrigues, ikony fado i byliśmy zdeterminowani, żeby usłyszeć jakieś zajebiaszcze wykonanie fado na żywo. Zarezerwowaliśmy sobie stolik w knajpie polecanej przez nasz przewodnik i z niecierpliwością czekaliśmy na nadejście wieczoru. Na szczęście wpadło nam do głowy, żeby sprawdzić jeszcze w necie opinie o restauracji, do której mieliśmy się wybrać i trafiliśmy na wątek właśnie o wieczorach fado z dość jednoznacznymi komentarzami. Że naciągają naiwniaków takich jak my i to bardzo, że dania droższe niż ceny w karcie, że małe porcje, a występ króciuteńki. Tja, tyle z naszych planów. Niestety zabrakło nam czasu, żeby znaleźć coś innego w miarę przystępnej cenie jeszcze na ten sam wieczór. Ale za to następnego dnia po zwiedzaniu Muzeum Fado i udało nam się załapać na występ w cenie biletu. Co prawda w nie bardzo klimatycznym otoczeniu, ale za to chwytający za serce.
UWAGA! Niestety, jeśli nie znasz portugalskiego, fado po godzinie może zmęczyć.
#boskaglazura
Zobaczyć jak najwięcej ciekawych Aluzejos. Najlpeiej spacerująć po Alfamie. Prosty pomysł, wykonanie jeszcze łatwiejsze. Minusów brak.

Azulejos ze ścian kamienic w Alfamie
#przejażdżkaJustyną
Nie dość, że winda Elevador de Santa Justa jest śliczna sama w sobie, to jeszcze wjeżdża się nią na taras widokowy, z którego rozpościera się piękna panorama Baixy. Po kontemplacji widoków można górą przejść bezpośrednio do kolejnej dzielnicy, Bairro Alto.
Uwaga, na windę trzeba mieć bilet – 5 Euro, ważny na wjazd i zjazd, do kupieni na miejscu.
#szkieletkościoła
Kościół Carmi został zniszczony przez trzęsienie ziemi z XVIII w. Prawie cały. Od razu skojarzył mi się ze szkieletem wieloryba wyrzuconego na brzeg. Można pooglądać sobie delikatną konstrukcję i pomyśleć jak by to było, gdyby w każdym kościele nawy oddzielone były od siebie trawnikiem.
W tym samym trzęsieniu ziemi ucierpiał kościół de São Domingos. Trochę reperowany, trochę nie, został taki ku pamięci. Na deser w XX w. wybuchł tam pożar.
Klasztor Hieronimitów jest po prostu piękny i wielki – jak ktoś lubi kościoły to punkt obowiązkowy.
#osuszyćbica
Café A Brasileira jest bardzo starą kawiarnią (ma ze sto lat albo lepiej), a za kawę zapłacisz normalnie (albo nawet tanio – chyba płaciliśmy 90 centów).
Tutaj krótki przewodnik po kawach w Portugalii (z jakiejś gazetki wyrwałem).
[notification type=”notification_info” ]
PRZYDATNE INFO:
Będzie króciutkie, bo w życiu nie stworzymy lepszego pakietu informacji niż rewelacyjny serwis: InfoLizbona.pl. Serwis zawiera odpowiedź na wszelkie pytania o Lizbonę jakie kiedykolwiek przyszły Ci do głowy – poradniki, mapy, przewodniki i przydatne linki. Poza tym Krzysztof jest na miejscu, więc wiedza jest uaktualniana na bieżąco, świeżutka i z pierwszej ręki. Gorąco polecamy!
Dorzucimy tylko nasz nocleg:
www.residencialroxi.com i www.staycoolhostel.com – oba super i niedrogie.
[/notification]
#pysznawmordeczkę ! Tak, szkielet mega. Robi wrażenie. Wracajcie nadrobić ;) Buźka! (p.s. raczej odpadł, bo jak chciałam odkleić sama, to się każdy trzymał, skubany…)
nie starczyło nam czasu na #szkieletkościołu, mamy czego żałować? (ale #spalonykościół widzielismy – dziwne, w porównaniu z naszymi barokowymi cudami nawet w najmniejszym miasteczku. pazłotko musi być!)
zastanawiałam się, czy tam gdzie brakuje kafelka, to czy odpadł sam czy turysta sobie sam wziął.
dorzucę hasztagów: #zasłodkiesłodkie #alekawapyszna, a co.
Uwielbiam Lizbonę! Pasteis de Belem i kawa galao na sniadanie i mogę łazić po mieście całymi godzinami :)
No właśnie my też wpadliśmy po uszy i już kombinujemy kiedy by tam wrócić :)
Kurczę, teraz jeszcze bardziej chcę Portugalięęęęęęęęęęęę! A jak tam ma się sprawa psów?
Zdradźcie mi proszę jak to jest z tą Waszą regularnością dodawania postów: piszecie na zapas czy może jesteście tak systematyczni, kaizen i te sprawy…? ;););)
W Portugalii byliśmy na 2 miesiące przed adopcją Luśki… Niestety – w ogóle nie zwracaliśmy uwagi na psie zakazy/nakazy, ale Aleksandra coś poszuka i napiszemy (na pewno w podsumowaniu Trasy).
Ad. 2 :) co do regularności, to muszę kończyć, bo wrzucam następną notkę :)
*kaizen – nowe słowo na dziś – spoko sprawa się wydaje :)
A gdzie Pasteis de Belem? Bez Pasteis nie zaliczyło się Lizbony! Musicie wrócić :)
Były, były, a jakże! Podejrzewam, że nawet o kilka za dużo ;) Ale i tak wrócimy po więcej!